czwartek, 18 czerwca 2009

Ratha Yatra pierwszy raz w Polsce

Do końca nie byliśmy pewni, czy w ogóle pojedziemy na ten festiwal. Zniechęcała nas perspektywa długiej podróży samochodem z naszymi "bąkami", koszt tego wszystkiego, problem z zakwaterowaniem, dieta Narottamka (przeszedł na prawie-weganizm) itd. itd. Ale z drugiej strony wiedzieliśmy, że będzie to jedyna okazja, by znów spotkać Guru Maharaja. Szalę na korzyść wyjazdu przechyliła Magda, która niespodziewanie przyjechała nic nikomu nie mówiąc do swojej mamy na urodziny a potem do nas. To była taka niespodzianka, że teściowej nieźle ciśnienie skoczyło :-) . Mieliśmy pojechać do Wrocławia razem, ale pomyśleliśmy, że fajnie by było wziąć z nami Igora, więc Magda zdecydowała, że ponieważ w piątek, dzień poprzedzający imprezę musi iść do pracy, pojedzie do Wrocławia sama pekaesem w czwartek, a my dotrzemy na miejsce dzień później. Pozostała jeszcze tylko kwestia noclegu. No i tutaj wielka niespodzianka! Gauranger znalazł dla nas w centrum Wrocka "Hostel Europa" z okazyjną ofertą na łykend. Miejsce okazało się być jakąś starą, 4-piętrową kamienicą, z wysokimi na chyba 4 metry pokojami, które kojarzyły nam się z salami w zakładzie psychiatrycznym. Klimat był z czasów Wojny i Okupacji, hahahaha:). Mieszkaliśmy w pokoju 10-osobowym, z pięcioma piętrowymi łóżkami ( w tym jedno połamane), a za oknem łopotał na wietrze wielki i ciężki baner, reklamujący stronę www tego hostelu. Wesołością napełniło nas to miejsce. A propos, któregoś razu Damodar wszedł do pokoju i nie zamknął za sobą drzwi. Poprosiłem go, by je zamknął. On się odwrócił i chwycił za klamkę i pociągnął.... ale za drzwi od szafy stojącej tuż przy wejściu!!! hahahahahaha :-) No już dawno tak się nie śmiałem :-)
Martwiliśmy się trochę, ponieważ pogoda była bardzo niemrawa - chłodno i padał deszcz. Obudziłem się w sobotę rano, a za okne pochmurno. Co prawda sucho, ale wyglądało, jakby miało wkrótce padać. Mijał ranek a za oknem niepostrzeżenie pojawiły się promienie słońca. Do czasu rozpoczęcia festiwalu słońce już pięknie świeciło! Co prawda wiał mocny wiatr, ale jego powiew odświerzał i orzeźwiał nas w czasie kirtanu przed wozem Pana Jagannatha.

Jeszcze jednym z powodów naszego uczestnictwa w tym festiwalu było to, że miałem akompaniować na mrydandze Guru Maharajowi podczas kirtanu na scenie. Zapomniałem o tym wspomnieć wcześniej.


Procesja kilka razy okrążyła rynek, zatrzymując się co pewien czas. Cały czas trwał kirtan, który prowadził Tribhuvaneś. Co chwila z wozu podawano koszyki z prasadam (słodycze i owoce) i bhaktowie rozdawali je wśród gapiów. Widziałem, że Igor też brał w tym udział. Cieszę się, że pojechał z nami. To na pewno duża odskocznia od świata, w którym żyje na codzień. Mam nadzieję, że zaszczepi to w nim chęć do poszukiwania i kultywowania wyższych wartości w życiu.


Po zakończeniu procesji muzykańci weszli na scenę i po zapowiedzi Guru Maharaja rozpoczął kirtan. Łapy mnie bolały po graniu przed wozem, a mrydanga napięła się, przez co brzmiała prawie jak beczka po kiszonej kapuście. Trochę mnie to zniechęcało, bo wiedziałem, że efekt nie jest dla mnie satysfakcjonujący. Ostatecznie waliłem w bęben, starając się dotrzymać rytmu i klimatu.Po kirtanie wystąpiły dwie tancerki - tradycyjna i modern. Pierwsza Mataji jest rewelacyjna, widać w jej tańcu związek z duchowością, formą czczenia Boga. Druga cieniutko, jak dla mnie, taki Bollywood. Sam bym tak zatańczył. I to bez pomocy słodkiego ryżu.

Potem był jeszcze raz nasz kirtan. Rozpoczął GM, a dokończył Tribi. Kurma, trochę go poniosło w pewnym momencie i nastrój zrobił się przedszkolno-kabaretowy.

Cieszę się, że pojechaliśmy ostatecznie na ten festiwal. Wydaje mi się, że się trochę otrząsnąłem z tego "kurzu nagromadzonego przez lata". Najbardziej wzruszyłem się, kiedy, w kirtanie, idąc z mrydangą, odwróciłem się i zobaczyłem uśmiechnięte oblicza Bóstw na wozie. Pomyslałem natychmiast o Śrila Prabhupadzie, o tym jak on zainaugurował tą tradycję na Zachodzie i jak sam osobiście tańczył przed wozami Jagannatha w różnych miejscach na świecie. Jak wiele wysiłku włożył w to, bysmy my tamtego dnia tak samo tańczyli przed wozem Jagannatha we Wrocławiu. Bez łaski Prabhupada, jak to napisał świetnie Purnaprajna na forum, pewnie siedzielibyśmy przed telewizorem z piwem i kiełbasą w ręce i oglądali mecz lub dzielili nieszczęście z niewolnicą Isaurą.



Wszelka chwała Śrila Prabhupadzie, który poświęcił swoje życie ratowaniu upadłych dusz tego Wszechświata! Obyśmy nigdy nie zapomnieli, jak wiele mu zawdzięczamy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz